Pięści rewolucji. Kuba wraca na ring po 60 latach
Pięści rewolucji. Kuba wraca na ring po 60 latach
Kubańscy bokserzy wracają na zawodowe ringi po ponad 60 latach przerwy. Nie muszą już bronić socjalizmu przed kapitalizmem.
Kubańscy bokserzy wracają na zawodowe ringi po ponad 60 latach przerwy. Nie muszą już bronić socjalizmu przed kapitalizmem.
Zawodowy debiut kolektywu bokserów „Pogromcy z Kuby”, jaki odbył się na meksykańskich ringach pod koniec maja, zakończył się ich spektakularnym sukcesem. Wygrali wszystkie sześć walk, w tym pięć przez nokaut.
Kilka miesięcy wcześniej kubańska federacja boksu podpisała umowę z Golden Ring Promotions, meksykańską firmą organizującą walki bokserskie, która otworzyła Kubańczykom drogę do zawodowych ringów. Ostateczną decyzję musiał jednak podjąć rząd Kuby, który zrobił ostrożny krok, dając swoje błogosławieństwo sześciu najlepszym na wyspie bokserom.
Oto oni: Lazaro Alvarez, Arlen Lopez, Julio Cesar La Cruz, Rionel Iglesias, Feliciano Hernandez i Osvel Caballero. Zabrakło Andy’ego Cruza, trzykrotnego mistrza świata i mistrza olimpijskiego z Tokio sprzed dwóch lat, który początkowo miał niekwestionowane miejsce w kolektywie (wrócę do tego później).
Niemal każdy z nich osiągnął wszystko lub prawie wszystko tam, gdzie boksował. Alvarez to trzykrotny mistrz olimpijski i trzykrotny mistrz świata. La Cruz, Lopez i Iglesias – także złoci medaliści na olimpiadach. Hernandez to mistrz świata, a Andy’ego Cruza, który wypadł z kolektywu, niektórzy uważają za najbardziej obiecującego z całej ekipy.
Decyzja władz kubańskich rodziła się przez ostatnie kilka lat. Oficjalnie nie podano jej uzasadnienia – musiałoby ono podważyć ideologiczne zasady i wartości, jakie rewolucyjne władze przypisywały sportowi przez ponad 60 lat, bo aż 80 proc. zysku z tych ostatnich walk trafi do kieszeni bokserów (15 proc. dostaną trenerzy, 5 proc. ludzie z ekipy medycznej).
Nieżyjący przywódca kubańskiej rewolucji Fidel Castro przewraca się w grobie? Niekoniecznie. Castro niejednokrotnie zmieniał politykę w różnych kwestiach, np. związanych z prywatną przedsiębiorczością i zarabianiem pieniędzy. Nazywało się to „aktualizacją” socjalizmu. Dlaczegóż więc obecny rząd Miguela Diaza-Canela nie miałby pójść tą samą drogą?
Plan Fidela Po dojściu do władzy Fidel Castro zakazał zawodowego sportu. „Uważam, że sport komercyjny powinien się skończyć, i to we wszystkich rodzajach rozgrywek” – mówił krótko po zwycięstwie nad dyktaturą Fulgencia Batisty w 1959 r. Zapowiedział też zbudowanie tysięcy boisk i placów sportowych do uprawiania sportu amatorskiego.
Rok później przekonywał, że „dobrzy sportowcy powinni wywodzić się z ludu, z klas pracujących”, bo tylko tacy „są w stanie poświęcać się, systematycznie trenować, zachować entuzjazm”, co jest konieczne, by zwyciężać. „Trudno sobie wyobrazić młodego rewolucjonistę, który nie byłby sportowcem…”.
Sport został wciągnięty w pochód rewolucji – i wcale nie wyszedł na tym źle. Przed rewolucją kubańscy sportowcy na igrzyskach olimpijskich zdobyli zaledwie sześć medali, z których aż cztery złote zdobył szermierz Ramon Fonst. W 1900 r. w Paryżu Kuba wystawiła zaledwie jednego atletę. Na większości olimpiad przed drugą wojną światową sportowców kubańskich nie było w ogóle.
Któż jednak mógł przypuszczać w 1962 r., że rozmaite dyscypliny sportowe, a najbardziej boks, staną się okrętami flagowymi socjalistycznej Kuby? W reakcji na zakaz komercyjnych walk bokserskich najlepsi na wyspie bokserzy wyjeżdżali z kraju. Mistrzostwa świata zdobywali przykładowo dla Meksyku, walczyli też m.in. dla Hiszpanii, a nawet na ringach największego politycznego wroga rewolucyjnej Kuby – Stanów Zjednoczonych.
Bokserzy emigrowali jeszcze wtedy bez oporu rewolucyjnych władz, mimo że przedrewolucyjne ligi bokserskie na Kubie wcale nie dbały o zawodników. Wokół bokserskich ringów szerzył się wyzysk i manifestował rasizm. Zasadniczą część zysków zgarniali organizatorzy zakładów sportowych – boks był częścią świata mafii i hazardu.
Castro łatwo przebolał wyjazd mistrzów sprzed rewolucji, bo nie chodziło mu o doraźne sukcesy czy chwilowe porażki poszczególnych sportowców. Miał dalekosiężny cel – sport powinien się stać ważnym filarem politycznego projektu: narzędziem mobilizacji, niepolitycznym magnesem dla nieprzekonanych, obszarem, na którym można się zderzyć ze światem kapitalistycznym i go pokonać.
Przed rewolucją niewielki ułamek ludności uprawiał sport. Klasy ludowe – najczęściej bejsbol i boks. Wśród klas wyższych popularny był tenis. Ambicją Fidela była powszechna edukacja sportowa – szkolna i pozaszkolna, hobbystyczna i wyczynowa. Sport miał dotrzeć do każdej szkoły, fabryki, na pola uprawne, do kooperatyw w każdym zakątku wyspy.
Kuba potęgą Z emancypacyjnej roli sportu rewolucja stworzyła potężny przekaz, który wykraczał poza sportową rywalizację. Sport miał – według Castro – budować humanistyczne wartości, takie jak braterstwo, solidarność, bezinteresowność, odpowiedzialność i dyscyplina. A ponadto „służyć zdrowiu, czynić silnym – nie tylko fizycznie, ale i moralnie – wzmacniać charakter, rozwijać inteligencję, tworzyć zdrowszych obywateli, lepiej przygotowanych i rozwiniętych w każdym sensie”.
Co kilka lat w przemówieniach o sporcie Castro dodawał nowe wątki. I tak np. w 1977 r. mówił, że „sport jest prawem ludu, a także jego [ludu] powinnością”.
Kuba po rewolucji, niewielki kraj liczący wówczas 7 mln mieszkańców (dziś – 11 mln), stała się sportową potęgą. W olimpijskiej klasyfikacji medalowej wszech czasów zajmuje 18. miejsce, wyprzedzając o jedno miejsce Polskę z prawie czterokrotnie większą populacją. Świat sportu i kibice do dziś pamiętają wspaniałych lekkoatletów, np. Javiera Sotomayora, rekordzistę świata w skoku wzwyż, i genialnego biegacza średniodystansowca Alberta Juantorenę (późniejszego wiceministra sportu). Ale jeszcze bardziej pamiętają bokserów.
Być może żaden z kubańskich atletów nie zapadł w pamięć tak głęboko jak dwaj pięściarze, trzykrotni mistrzowie olimpijscy – Teofilo Stevenson i Felix Savón (ten ostatni był też sześciokrotnym mistrzem świata). Ciosy Stevensona pokonały m.in. Grzegorza Skrzecza, a Savón jeszcze jako junior rozbił bez trudu młodego Andrzeja Gołotę.
O walkę ze Stevensonem zabiegał sam Muhammad Ali. Stevenson jednak odrzucił wyzwanie, a bardziej prawdopodobne, że z politycznych powodów nie mógł go podjąć. Straciliśmy przez to być może największą walkę stulecia. O walkę z Savónem starali się menedżerowie Mike’a Tysona – również bezskutecznie.
Tymczasem Castro nauczał, że sport „pozwala człowiekowi tworzyć niezniszczalne więzy przyjaźni i usuwać bariery stwarzane przez różne systemy polityczne…”. W przypadkach Stevensona i Savóna kubański przywódca nie dopuścił, by idea, którą głosił, stała się ciałem. Czyżby nie wierzył, że jego muchachos pokonają na ringu amerykańskich mistrzów? Ryzyko prestiżowej porażki z Ameryką było zbyt duże?
Taniec na ringu Znawcy i pasjonaci boksu piszą czasem, że ten kubański charakteryzuje się tanecznymi ruchami, a inspiracja wywodzi się wprost z rozmaitych popularnych na wyspie gatunków muzyczno-tanecznych. Mniej liczy się siła, bardziej – precyzja, taktyka i ruch. Styl walki. Za ojca takiej szkoły boksu uważany jest Alcides Sagarra Carón, dziś 85-latek, który trenował największych kubańskich pięściarzy, m.in. Stevensona.
Sam nokaut nie zadowalał wymagającego trenera, zwłaszcza gdy podopieczni nokautowali przeciwników zbyt szybko. To z kolei dowód na to, że kubańscy pięściarze, walcząc w tanecznym, rytmicznym stylu, bynajmniej nie głaskali rywali. Stevenson nokautował ich seryjnie, a jego prawa pięść budziła na ringach postrach.
Na pewno istotną rolę w sukcesach pięściarzy z wyspy odgrywa wczesna rekrutacja (nawet w wieku sześciu lat), a także ascetyczny tryb życia i rygorystyczny trening. Dlatego niektórzy komentatorzy sportowi sugerują, że emigrujący z ojczyzny kubańscy pięściarze często ponosili porażki ze względu na inny model treningu. I pokusy życia w społeczeństwie konsumpcyjnym, jakiego nie zaznali na Kubie.
Jako przykład podaje się nieraz Odlaniera Solisa, mistrza olimpijskiego z Aten (2004) i trzykrotnego mistrza świata, który po ucieczce z Kuby – wraz z dwoma innymi bokserami nie wrócił z zawodów w Wenezueli – żadnego sukcesu już nie odniósł.
Ale zdarzały się też ucieczki, po których przychodziły zwycięstwa na światowych ringach. Joel Casamayor nie wrócił ze zgrupowania, na którym kubańscy bokserzy przygotowywali się do igrzysk w Atlancie. Zdobył potem mistrzostwo świata w rozgrywkach zawodowych.
Dramatycznie mogła się zakończyć ucieczka Yordenisa Ugása, który za każdą z sześciu prób nielegalnej ucieczki z wyspy był karany więzieniem. Pięściarz marzył o walkach z najlepszymi, ale też o lepszym życiu – jego rodzina mieszkała w opłakanych warunkach. W 2010 r. w końcu mu się udało: dryfując przez dwa dni po oceanie, dopłynął do wybrzeży Meksyku, gdzie poprosił o azyl. Stamtąd ruszył do USA. Dawny mistrz świata amatorów na emigracji nie zdobywał już tytułów, ale większość walk wygrywał. Publicznie zawsze podkreślał, że umiejętności bokserskie zawdzięcza Kubie.
Przypadek Ugása przeczy legendzie, według której każdy wybitny sportowiec jest pieszczochem władzy. Bywa różnie. Na blogu poświęconym kubańskiemu boksowi znalazłem informację, że bokserzy medaliści dostają od państwa samochód, mieszkanie i dożywotnią rentę (nie udało mi się potwierdzić tej informacji w żadnym innym źródle). Z pewnością Ugás by zaprzeczył.
Krótko przed pandemią władze pozwoliły mu wjechać do kraju i odwiedzić rodzinę. Wtedy jednak jego „grzech” przeciw rewolucji i socjalistycznej ojczyźnie nie był już traktowany tak surowo jak dawniej. Był to czas, w którym szefowie federacji kubańskiego boksu snuli rozważania o wejściu Kubańczyków na zawodowe ringi i prowadzili w tej sprawie wstępne rozmowy, których efekty świat poznał teraz na meksykańskich ringach.
Kapitalizm w socjalizmie Obecne otwarcie drzwi kubańskim bokserom to część zmian, jakie zachodzą na wyspie od kilkunastu lat. W 2006 r. Raul Castro, który objął rządy po starszym bracie, rozszerzył prawo do prowadzenia prywatnej przedsiębiorczości. W 2010 r. jego rząd ogłosił listę ok. 180 zawodów,